druh Konrad

Trudno pisać wspomnienie, gdy tak trudno pogodzić się, że księdza Romana już między nami nie ma. Że odszedł tak nagle i tak niespodziewanie. Trudno się zdecydować czy pisać o Nim w czasie teraźniejszym, czy przeszłym. Gdy jednak mimo tych oporów, dalej próbuje coś o Księdzu napisać, trudności się mnożą, – co napisać, co wybrać, co jest ważniejsze, co najważniejsze? Znałem ks. Romana 14 lat. Mimo że nie była to znajomość szczególnie intensywna, szczególnie na początku, gdy jako mały harcerzy przychodziłem raz w miesiącu do Kościoła Dzieciątka Jezus na Msze za Żywiciela, to wspomnień mam sporo. Ksiądz po prostu był, „od zawsze”, nie wyobrażałem sobie, że Go zabraknie, był wpisany na stałe w krajobraz Żoliborza i w nasze środowisko harcerzy i kombatantów z Żywiciela. Dziś wyraźnie widzę, jak mi brakuje Ks. Romana, jego cichej i dyskretnej obecności.

Pozostają mi różne obrazy w pamięci, ale jest ich tak dużo i naprawdę nie wiem, które lepiej pokazują jakim człowiekiem był Ksiądz, które z nich są ważniejsze?

Ostatnie spotkanie, jajeczko z kombatantami, śmierć i zmartwychwstanie, zawstydzenie, pośpiech

Ostatni raz widziałem Księdza Romana w czwartek przed katastrofą. Wieczorem w restauracji Żywiciel odbywało się wielkanocne spotkanie z Powstańcami Warszawskimi z „Żywiciela”. Siedziałem przy jednym stole vis a vis Księdza. Patrzył z wielką życzliwością na Akowców, martwił się, że ich coraz mniej pojawia się na spotkaniach, coraz mniej mają sił. Powiedziałem Księdzu o moich zaręczynach z Dorotką, bardzo się ucieszył. Poprosił, aby go poinformować o dacie ślubu. Rozmawialiśmy o ostatnim spotkaniu na Zjeździe Gnieźnieńskim pt. „Rodzina nadzieją Europy”, o wystąpieniu prezydenta Kaczyńskiego na temat rodziny. Ksiądz oceniał wystąpienie jako bardzo mądre, zgodziliśmy się, że za parę lat może się okazać, że będziemy wspominać z nostalgią prezydenta, który miał normalne spojrzenie na rodzinę i małżeństwo. Ksiądz tradycyjnie pomodlił się z Akowcami i powiedział słowo - słowo pełne otuchy i nadziei, o śmierci i zwycięstwie Chrystusa - Zmartwychwstaniu. Mówił o nadziei, po tym gdy Jezus, jeden z nas, ludzi, zmartwychwstał. Jezusowi z Nazaretu się udało i to On nam obiecał, że podobnie z Nim zmartwychwstaniemy.

Potem był żurek i Ksiądz swoją porcję przekazał siedzącemu obok sąsiadowi, panu Grzegorzowi Jasińskiemu. Zrobił to jednak z pewnym roztargnieniem i rozlał ofiarowaną porcję. Bardzo się tym zawstydził, można powiedzieć, że się niemal zaczerwienił. (To zawstydzenie widać było zresztą w różnych momentach, szczególnie gdy był honorowany, tytułowany). Ksiądz poinformował, że ma dla harcerzy kolejną dostawę książek i makulatury. Umówiliśmy się , że w tygodniu zdzwonimy się. Mówił, że najbliższe soboty ma zajęte, a w najbliższą, leci do Katynia na uroczystości. Pożegnaliśmy się - do niedzieli, bo przecież w niedziele 11 marca miała być Msza za Żywiciela. Widzę go jeszcze, jak wychodzi z restauracji, po drodze żegnając się pośpiesznie z kombatantami.

I pamiętam pierwszą myśl i to ściśnięcie w brzuchu, gdy usłyszałem o katastrofie samolotu – o Boże, tam był Ksiądz Roman.

Książki i makulatura

Ksiądz Roman od jakiegoś już czasu przekazywał harcerzom ze Szczepu 305. książki i makulaturę. Prowadzimy stałą zbiórkę makulatury i puszek aluminium a zyski z tej akcji przeznaczamy na wyjazd dzieci z domów dziecka na wakacje. Ksiądz Roman zdecydował się przekazać część ze swojego licznego księgozbioru (skatalogowanych książek miał ponad 17 tysięcy!!!). Zbierał też dla nas makulaturę, a dużo gazet prenumerował, więc i tego materiału było sporo. Książki częściowo przeznaczaliśmy na potrzeby działalności szczepu i naszych instruktorów. Część była sprzedawana, ze sprzedaży mieliśmy też kasę na wyjazdy dzieci z domów dziecka. Część oddaliśmy do biblioteki na Mazurach. Widać było, że Ksiądz jest bibliofilem, że jest przywiązany do tych książek, ale jednak kilka tysięcy z nich oddał nam, harcerzom.

Teraz również zbieramy makulaturę, którą pozostawił po sobie Ksiądz. Zebrało się tego dużo. Wiele kursów trzeba było wykonać, aby przewieźć te setki kilogramów gazet, dokumentów. Dotykamy też przy tym kawałka życia księdza Romana. Staramy się zachować jego dziedzictwo, dlatego sortujemy te papiery i to co dotyczy Księdza zostawiamy - na potrzeby tej książki, jak i na potrzeby przyszłych prac naukowych.

Świeże, żywe spojrzenie, wszyscy jesteście VIP-ami

Gdy czytałem nekrologi ks. Romana i wspomnienia o nim, zauważyłem że wiek 78 lub 79 lat, to jest już wiek dosyć podeszły. I nie znając Księdza, można by sobie wyobrazić sędziwego staruszka, kapłana. Może już niezbyt kontaktowego, steranego życiem. Może zdziwaczałego. Albo po prostu stwierdzić, że swoje przeżył i jako starszy już człowiek, odszedł do Pana. Tymczasem Ksiądz ani nie wyglądał, ani się nie zachowywał jak sędziwy starszy pan, a co dopiero „dostojnik kościelny”. Była w nim młodzieńczość, entuzjazm, pewien spontaniczny styl. Ksiądz miał młode, żywe oczy, patrzące z życzliwością i uwagą. Ksiądz lubił ludzi. Te oczy i wnętrze duszy były pełne ciepła i życia. Ksiądz był też zainteresowany spotkaniem z człowiekiem, każdym. My harcerze byliśmy przez niego traktowani tak, jak i dostojni Powstańcy. Ksiądz każdego traktował z szacunkiem, uwagą z domieszką życzliwości i szczyptą sympatii. Nie różnicował ludzi. Każdy był dla niego VIP-em.

Dyspozycyjność i otwartość, brak asertywności.

Ksiądz Roman był człowiekiem stale zajętym, zabieganym. Stale się z kimś spotykał, rozmawiał, dzwonił, sms-ował. Prawdopodobnie kosztowało Go to dużo wysiłku, ale On był obecnym kapłanem, tam gdzie ludzie chcieli się spotkać, on się stawiał. Był przy tym szalenie otwarty, na ludzi, na pomysły, idee, inicjatywy. Czasami trudno był z Księdzem coś ustalić, bo był tak nieasertywny, że nawet, gdy starałem się mu swoimi, czy harcerskimi sprawami nie przeszkadzać, nie rozbijać grafiku – to w końcu nie wiedziałem, czy Księdzu pasuje, czy nie, proponowany termin i miejsce spotkania. Czy nie ma trudności z tego powodu, że się umawiamy.

Kiedyś byłem w opałach. Organizowałem Mszę harcerską w katedrze polowej. Rano, w niedzielę okazało się, że kapelan harcerski zachorował i nie ma kto odprawić wieczornej Mszy. Już miałem wizję – jak stoję przed katedrą i odsyłam harcerzy, bo Mszy nie ma. Niedziela jest dniem pracy dla księży, nie jest więc łatwo kogoś poprosić z kilku godzinnym wyprzedzeniem. Kogo by tu poprosić, kogo szukać? Zastanawiałem się i przypadkiem zaszedłem z moją dziewczyną do Kościoła Dzieciątka Jezus. No i tam olśnienie – jest przecież Ksiądz Roman. Właśnie wychodził z Kościoła po Mszy, śpieszył się na następną Mszę do Kaplicy w Pałacu Prezydenckim. Powiedział Tylko, że skoro trzeba, to jasne i oczywiste, że będzie wieczorem z harcerzami. I był. Po Mszy posiedział jeszcze z harcerzami przy herbacie. Uczestnicy Mszy byli bardzo zadowoleni, że mogli poznać Księdza. Mówili mi później o bardzo dobrej atmosferze podczas naszej wspólnej modlitwy i całego spotkania. Ja natomiast pod koniec spotkania z harcerzami dowiedziałem się, że Ksiądz na niedzielny wieczór miał już plany, które mu wywróciliśmy do góry nogami, a sam był przeziębiony – wyszło to na jaw gdy kichał i smarkał ponad normę.

-----------------------------------------------------------------------------

Wspomnienie pochodzi z książki pt. „Był z nami… ks.Roman Indrzejczyk - żoliborski duszpasterz (1986-2010). Wspomnienia…”, Warszawa 2010.