druh Michał

Ksiądz Roman. Nie nasz ksiądz, nie ich ksiądz. Po prostu ksiądz Roman. Człowiek, który był zawsze i dla wszystkich. Pasterz, który bez wytchnienia dbał o swoją trzodę i w każdej chwili był gotów przyjąć każdą zabłąkaną owcę pod swoją opiekę. Mędrzec, który dla każdego miał radę i ciepłe słowo. Takiego go właśnie zapamiętałem. On nie odszedł. Teraz żyje pośród nas w swoich wierszach, we wspomnieniach, nieustająco czuwając na nami z tym swoim uśmiechem.

Poznałem księdza Romana wiele lat temu, kiedy jeszcze chodziłem do podstawówki. Kiedyś rodzice zabrali mnie do kościoła pod wezwaniem Dzieciątka Jezus na mszę dla dzieci. Niewątpliwie powiedzieli coś w stylu, że tam są fajne msze, czy że będzie ciekawie, jak to się zazwyczaj przekonuje dzieci. Wtedy poznałem księdza Janusza, który prowadził najbardziej absorbujące młodego człowieka msze, z jakimi się w życiu spotkałem. Na którejś z tych mszy po raz pierwszy ujrzałem siwowłosego księdza, który z dużym zaciekawieniem słuchał kazań księdza Janusza i świetnie się bawił, śpiewając pieśni kościelne wraz z dziećmi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jest to proboszcz Parafii pod wezwaniem Dzieciątka Jezus, ksiądz Roman. Mnie, wówczas małemu chłopcu, nie do pojęcia wydawało się, że ksiądz proboszcz może się bawić i śmiać wraz z dziećmi. Przecież proboszcz to powinien być stateczny, starszy pan z groźną miną, tak mi się wtedy wydawało. Teraz wiem, że groźna mina i siwy włos nie definiują dobrego proboszcza, czy też wodza.

W pamięci utkwiła mi szczególnie jedna msza z udziałem księdza Romana. Nie pamiętam kiedy to było, ale za to pamiętam z jakiej okazji. Ksiądz Proboszcz został wtedy prałatem. Uświadomiłem sobie, jak ważną postacią dla całej wspólnoty był ten pasterz. Wszyscy bez wytchnienia przez wiele minut śpiewaliśmy: „ czy wy wiecie, że my mamy prałata”. Nie było w tym żadnej sztuczności, to było zupełnie naturalne. Wszyscy cieszyli się wraz z Księdzem Romanem, bo też ten jego uśmiech był zaraźliwy. Ciężko przypomnieć sobie inny wyraz twarzy. No może czasami widniała na niej zaduma, ale w pamięci utkwił jego uśmiech. Kiedy przemykał między kombatantami, kiedy rozmawiał z zuchami, kiedy przyjeżdżał na obóz zawsze się cieszył.

Moje wspomnienia z harcerstwa związane z księdzem Romanem są już o wiele późniejsze. Byłem wtedy drużynowym drużyny starszoharcerskiej „Połoniny”, kiedy ksiądz przyjechał do nas na obóz. Pełen życia i energii po podróży, niemalże od razu ruszył do zwiedzania podobozów. Z każdym zamieniał kilka słów. Wysłuchał przygotowanych specjalnie dla niego opowieści. Obejrzał przedstawienie. Przywiózł coś dla nas. Chyba była to akurat czekolada. Ksiądz Roman zawsze nam, harcerzom coś przywoził, mimo że nie musiał. Wiedział, że i tak zawsze przyjmiemy go z otwartymi ramionami, ale on i tak chciał nam osłodzić obozowe życie. Wystarczyło przecież ciepłe słowo o wiele więcej warte. Jednak ksiądz Roman dzielił się wszystkim, swoimi wierszami, czekoladą, a przede wszystkim mądrością życiową.

Zapamiętałem dwie dyskusje, które z nim toczyliśmy, jako harcerze starsi. Zwłaszcza ta druga była dla nas bardzo ważna. Rozmawialiśmy z księdzem o kłamstwie i prawdzie. Mówił o trudnych rzeczach, które wielu ludziom pokomplikowały lub zniszczyły życie, z którymi na pewno spotkał się jako ksiądz, a mówił tak prosto i zrozumiale. Jego rady nie były skomplikowane, ale może właśnie dlatego zapadły w pamięć. Nauczył nas wtedy, jak postępować, żeby nie ranić innych. Można powiedzieć, że bezgranicznie mu wierzyliśmy, w końcu tyle lat był księdzem, pasterzem, który pomagał zabłąkanym owcom wrócić na właściwą drogę, mędrcem, który studiował biblię i gromadził doświadczenia swojego niełatwego życia. Dlatego właśnie mu ufaliśmy, a słowa które wypowiadał zostaną w naszych sercach do końca, jako życiowe drogowskazy.

-----------------------------------------------------------------------------

Wspomnienie pochodzi z książki pt. „Był z nami… ks.Roman Indrzejczyk - żoliborski duszpasterz (1986-2010). Wspomnienia…”, Warszawa 2010.