Urszula Ruhr

Chciałabym podzielić się swoimi wspomnieniami z najpiękniejszego okresu mojego życia, kiedy ks. Roman był jeszcze proboszczem w Tworkowskiej Parafii. Mieszkam od ponad 10 lat w Niemczech. Kiedyś mieszkałam w Pruszkowie i jako dziecko, i później, nastolatka chodziłam na msze święte do małej kapliczki w Tworkach (w latach 80.). Bo tam był Ks. Roman. On chciał, abyśmy go nazywali po prostu "wujkiem". Być może były osoby, którym się to nie podobało (takie spoufalanie się), ale my czuliśmy się wszyscy jak jedna Rodzina z Ks. Romanem. I nie tylko na mszy. Ksiądz Roman prowadził chór dla młodzieży (bardzo kochał muzykę i śpiew i miał do tego dobre ucho). A więc śpiewałam w chórze. A Ks. Roman mówił, ze kto śpiewa Panu Bogu, ten się modli podwójnie.

Jeździł też z młodzieżą w góry na obozy. Ja też byłam na takim obozie w Zakopanym. Raz wracaliśmy z Kasprowego Wierchu i chcieliśmy zdążyć na koncert Grechuty w Klasztorze u Urszulanek. Uciekła nam ostatnia kolejka i biegliśmy z góry na przełaj w dół. Ostro było, a Ks. Roman mówił do nas, nie bójcie się, nic nam się nie stanie, bo Pan Bóg jest z nami. Innym razem znosił parę przerażonych osób na plecach ze stromej ściany, bo wybraliśmy taki trudny szlak. On nie zastanawiał się długo. Trzeba pomoc, to trzeba, choćby na placach przenieść. On był żywym przykładem Miłości Bożej. Każdy mógł pojechać na ten obóz, bo jeśli ktoś nie miał za co, to Ks. Roman zapłacił. A przecież sam miał niewiele. Pamiętam musiałam wcześniej wrócić z Zakopanego do Warszawy, bo miałam egzamin na studia, a Ks. Roman chciał koniecznie, żebym przed wyjazdem zjadła obiad w mieście i dal mi na ten obiad, bo wiedział, że ja sobie kupię najwyżej sucha bułkę na drogę. Serce miał tak wielkie, że się nie da tego opisać.

Nic nie było dla niego niemożliwe. Kiedyś wszedł na "drabinę" i sam malował Kościół, bo tak trzeba. Nigdy nie zbierał ofiary na tace, mówił, że jeśli ktoś chce dać, to puszki są przy wyjściu z Kościoła. I ludzie dawali, więcej niż by wrzucali na tacę.

Dobrem otwierał serca na dobro. A jeśli ktoś miał problem, to zawsze mógł do niego przyjść, a on miał zawsze czas, serce i mądra rade lub ofertę pomocy. Co więcej popatrzył na człowieka i już wiedział, że ktoś jest smutny lub coś ma na sercu. Takich Ludzi jak On można "do rany przykładać", a on wyleczy. Miałam ogromne problemy w domu. A on mnie wspierał, pomagał, uczył być cierpliwą, dobrą, uczył wybaczać i być zawsze obiektywną, tolerancyjną. To Człowiek nie tylko przesycony Bogiem, ale niezwyklej mądrości i poczucia humoru oraz wyczucia ludzkich serc. I ja zawdzięczam Mu Żywą Wiarę w Żywego Boga. Ile razy wspominam Ks. Romana, ile razy opowiadam o Nim innym. Również tu, gdzie mieszkam, szczególnie ludziom słabej wiary, to tak jakby On ożywał i dalej uczył ludzi iść za Chrystusem. Ks. Roman mówił, ze również ludzie, którzy mówią, że nie wierzą w Boga, to ludzie silnej wiary. Jakiej silnej trzeba wiary, aby nie wierzyć w to, że Bóg jest wokół nas, co widać "gołym" okiem. To, że jestem osobą silnej wiary, zawdzięczam Jemu. To on nauczył mnie mądrości życiowej i rozpalił płomień w moim sercu, płomień miłości do Jezusa, który płonie i którym zarażam inne serca. Dziękuje Ci za to Ks. Romanie, nasz nauczycielu i wujku.