Marta Chmielak
– „Księdza Romana znałam… 45 lat”
Ksiądz Roman Indrzejczyk - tak bardzo bym chciała pisać o Nim w czasie teraźniejszym a to już niestety przeszłość. Księdza Romana znałam… 45 lat, to niemal całe moje świadome życie. Pamiętam doskonale, kiedy w roku 1964 pojawił się, w pruszkowskim Kościele pw. Św. Kazimierza. Pewnej niedzieli wsłuchałam się w kazanie tego „nowego” księdza i stwierdziłam, że to, co On mówi jest dla mnie jakieś dziwne i niezrozumiałe. Od rodziców usłyszałam wtedy: „Słuchaj uważnie tego Księdza. On ma wiele do przekazania. To, co mówi jest ważne. Postaraj się zrozumieć jego słowa”. Miałam wtedy 9 lat.
Pracą i domem na 22 lata stała się dla Niego dzielnica Pruszkowa – Tworki (był proboszczem nie zatwierdzonej przez państwo parafii św. Edwarda oraz duszpasterzem Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Tworkach).
Czas upływał, lat nam przybywało, kontakty z Księdzem się rozwijały i umacniały. Ceniony i szanowany jako katecheta, ksiądz, spowiednik, człowiek. Wspaniały, niezastąpiony przyjaciel.
Nie będę przytaczała życiorysu Księdza, który wielokrotnie był publikowany i przez większość społeczeństwa jest już znany. Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję. Pewnie nie był znakomitym kierowcą /to odnośnie ciepłych wspomnień p. Konrada Pawlaka-rodzinnie związanego z Księdzem/, ale o ile pamiętam Jego „przygoda” z autem rozpoczęła się na dobre dopiero w 1986 roku tj. od chwili przejęcia probostwa w parafii Dzieciątka Jezus /choć o ile mnie pamięć nie myli posiadaczem prawa jazdy stał się o wiele wcześniej/. Jednak czas pruszkowski i jak mi wiadomo wcześniejszy to głównie „przygody” z rowerem, taksówką, pociągiem a przede wszystkim pokonywanie nawet dużych odległości na własnych, niezawodnych nogach. Pamiętam samochodowe podróże do Pruszkowa z Księdzem Romanem na uroczystości związane z rocznicami solidarnościowymi. Ponieważ sama nie jestem kierowcą, to ktoś siedzący za kierownicą samochodu i sprawiający, że przemieszczamy się we właściwym kierunku i krótszym czasie niż pieszo jest po prostu genialny. I taki dla mnie był również Ksiądz Roman. Zresztą, jakie to ma znaczenie. Wszyscy zawsze z Księdzem osiągali zamierzony, zaplanowany cel i to jest najważniejsze. Ciekawszą cechą Księdza Romana jako posiadacza samochodu i jako kierowcy był pedantyzm skierowany na porządek i czystość wehikułu tak w środku jak i na zewnątrz /pewnie, dlatego wielu zarysowań i uszkodzeń nie było widać/.
Pewnego razu padał deszcz a Ksiądz zaprosił mnie na przejażdżkę samochodem. Już mam wsiadać do samochodu, ale… nie ma w nim gumowych dywaników. Spojrzałam na Księdza i powiedziałam, że w takiej sytuacji chyba zdejmę buty przed wejście do samochodu. Ksiądz roześmiał się serdecznie, ale naprawdę żal było wsiadać w mokrych butach do tak nieskazitelnie czystego samochodu wyłożonego dywanikami tapicerskimi. Tak pamiętam Księdza jako kierowcę. Wiele lat wcześniej podobne wrażenie zrobiło na mnie bardzo zadbane mieszkanie Księdza w Pruszkowie przy ul. Kraszewskiego. W późniejszych latach możliwości pedantyczne stawały się coraz bardziej ograniczone. Przybywało książek, pamiątek; przybywało obowiązków a tym samym ubywało wolnego czasu. Nie zmieniła się jednak nigdy atmosfera, jaka panowała w mieszkaniu Księdza. Każdy, kto się tam pojawiał musiał czuć się dobrze, niemal jak u siebie. Innej możliwości Gospodarz nie przewidywał.
Kiedyś wyraziłam się wprost mówiąc: „Jest już bardzo późno a stąd się nie chce wychodzić; jak to jest?” Ksiądz miał krótką treściwą odpowiedź: „Bo tu już tak po prostu jest i chyba dobrze”. Tak Księże Romanie było bardzo dobrze, ale nie do końca to doceniałam. Gdzie teraz szukać takiego drugiego mieszkania z takim Gospodarzem…? Próżny trud. Koniec dygresji.
Teraz wspomnę tylko swoje niektóre, szczególne spotkania z Księdzem, jakie zapadły mi na zawsze w pamięci. W listopadzie 1980 roku moja mama doznała rozległego udaru mózgu. Kiedy znalazła się na oddziale neurologii w Szpitalu w Tworkach w bardzo szczególny sposób doświadczyłam dyskretnej opieki i pomocy Księdza Romana.
Od dziesięciu lat nie żył mój tata. Stanowiłyśmy z mamą dwuosobową rodzinę. W szpitalu przy łóżku sparaliżowanej mamy byłam codziennie i niemal codziennie otrzymywałam nieocenione wsparcie od Księdza. On uświadamiał mi wtedy, że każde doświadczenie w życiu człowieka ma jakiś głęboki, często ukryty sens.
Mówił mniej więcej tak: „Nikt z nas nie będzie żył wiecznie. Ważne abyśmy dla najbliższych, ale i dla każdego człowieka byli życzliwi, pomocni, jak trzeba współczujący. Ważne żeby być dobrym człowiekiem”.
Nasze długie rozmowy głownie dotyczyły spraw egzystencjalnych, ale oboje byliśmy w różny sposób zaangażowani w rodzący się niezależny ruch związkowy i te tematy z wieloma pochodnymi zaprzątały nasze umysły i podsuwały nam coraz to nowe, ciekawsze tematy do rozmowy. To niezwykły czas w dziejach kraju, ale i niezwykły czas w budowaniu nowych wspaniałych relacji międzyludzkich.
Był moim katechetą, spowiednikiem, przyjacielem i nauczycielem życia. Towarzyszył mi we wszystkich najtrudniejszych chwilach. Otoczył moją już bardzo ciężko chorą mamę opieką, kiedy w stanie wojennym przebywałam wiele miesięcy w areszcie śledczym przy ul. Rakowieckiej. Ksiądz Roman bardzo prosił moją mamę, abym zaraz po powrocie do domu ( wyrok skazujący w zawieszeniu) koniecznie do niego zadzwoniła. Tak też uczyniłam. Było to 11 marca 1983 roku. Do domu wróciłam po południu. Czas przywitania przez przyjaciół i znajomych przedłużył się. Nastał wieczór. Telefonuję do Księdza Romana z przeprosinami, że tak późno a On tylko zapytał czy może pomimo wszystko przyjść. Mieszkałam wtedy w centrum Pruszkowa - Ksiądz Roman na terenie Szpitala w Tworkach.
Odległość jak na dość późną porę – spora. Przyszedł na piechotę a właściwie to chyba przybiegł. Na powitanie w prezencie przyniósł pyszną czekoladę (wówczas to był rarytas prawie nie dostępny!). Tę rozmowę zapamiętam do końca życia. Ksiądz-Przyjaciel, zainteresowany niemal każdym szczegółem często bardzo trudnego i upokarzającego życia więziennego. Niosący w swoich gestach i słowach ciepło, otuchę i wsparcie. Także śmiejący się wręcz zaśmiewający w trakcie niektórych moich wspomnień. To był wieczór, który mógłby trwać wiecznie. Jakże trudno było nam zakończyć tę niezwykłą rozmowę.
Pewnego dnia zaproponował mi abym spotkała się z młodzieżą i opowiedziała o swoim pobycie w więzieniu oraz o przeżyciach i doświadczeniach z tym związanych. W odpowiedzi usłyszał, że mam obawy czy pozwolą mi na to ciągle żywe emocje i nie najlepsza kondycja psychiczna. Ksiądz Roman uśmiechnął się i powiedział krótko: wiem, że poradzisz sobie, ale decyzja należy do ciebie.
Po udanym spotkaniu w mieszkaniu Księdza, odbyły się następne, a Ksiądz zdradził mi tajemnicę tego pomysłu. Widząc, że nie najlepszy jest stan mojego ducha, że z trudem wracam do wspomnień z przesłuchań i procesu postanowił w ten sposób „przywrócić mnie do życia”. Udało się znakomicie.
Latem roku 1986 zostaje mianowany proboszczem żoliborskiej parafii pw. Dzieciątka Jezus. Kontakt nie zostaje przerwany. Trwa. Do Warszawy przecież nie daleko. Pażdźiernik 1986 roku-moja mama przebywa trzeci udar mózgu, który 1 listopada 1986 roku kończy się zgonem. Tak bardzo brakuje mi Księdza tu w Tworkach, na miejscu. Kiedy zwracam się z prośbą o poprowadzenie uroczystości pogrzebowej bez zastanowienia wyraża zgodę. Przyjeżdża do Pruszkowa, aby odprawić Mszę żałobną i odprowadzić mamę na miejscowy cmentarz. I jak zwykle zachowuje się jak niezawodny przyjaciel. Widząc, że nie zdołam wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa, a w pogrzebie uczestniczą tłumy, wszystkim zgromadzonym na tej smutnej uroczystości podziękował za udział w moim imieniu.
W roku 1998 w sierpniu przeprowadzam się z Rodziną na Żoliborz. Moją nową macierzystą parafią jest - Dzieciątko Jezus. Nie informuję wcześniej Księdza o tym fakcie. Zależy mi, aby to była niespodzianka. We wrześniu przychodzę na pierwsze spotkanie przed komunijne mojej córeczki, które prowadzi ks. Roman. Nie wierzył własny oczom. Radości naszej nie było końca.
Rok 2000, to wyjątkowy czas dla parafii Dzieciątka Jezus – to pięćdziesięciolecie Parafii. Ksiądz Roman realizuje swój pomysł na wydanie książki napisanej przez parafian. Ja również biorę w tym przedsięwzięciu udział. Zwraca się do mnie ze szczególną prośbą. Powiedział dokładnie tak. „Znamy się wiele lat. Bardzo mi zależy abyś to ty napisała mój życiorys. Ma być krótki, bardzo krótki i wiem, że spełnisz moje oczekiwania.” Zgodziłam się. To było trudne zadanie. Z życiorysu człowieka, księdza, którym śmiało można było obdarzyć kilka osób, powstała krótka notatka. Było to dla mnie na tyle trudne, że napisałam w końcu dwa życiorysy. Ksiądz wybrał ten krótszy, uboższy. Przyjął bez poprawek, uśmiechnął się i powiedział:„wiedziałem, że zrobisz dokładnie tak jak chcę. Jest bardzo dobrze”.
Ta „wspólna” książka, to „Zwyczajna Parafia - wspomnienia, przeżycia i przemyślenia spisane na 50-lecie Parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie”. Napisałam na jej stronach o Księdzu Romanie miedzy innymi tak:
„Ksiądz Roman zawsze był bardzo skromny i uczył nas skromności, był dobry i czynił dobro, kochał nas i uczył jak kochać innych, a wreszcie był dla nas przyjacielem i „zwykłym” człowiekiem.
Bardzo starał się, żebyśmy my, Jego uczniowie, byli lepsi niż On. Wiedzieliśmy wtedy i wiemy dzisiaj, że jest to niemożliwe. To Ksiądz, który przede wszystkim potrafi słuchać drugiego człowieka nie zadając zbędnych, często kłopotliwych pytań, nie ocenia pochopnie i zawsze przebacza.”
Ksiądz Roman dla mnie był niezwykle ważną osobą. W pewnym wywiadzie ujawniłam swój silny związek z Księdzem i potrzebę wiecznego istnienia Księdza Romana w mojej świadomości. Wystarczyło, że był. Nie ważne daleko czy blisko. Istotna była świadomość, że w każdej chwili mogę zadzwonić, napisać list lub po prostu przyjść.
Miałam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Jest mi bardzo trudno przyjąć tę nową rzeczywistość, jaka zaistniała po 10 kwietnia 2010 roku. Nie tak wyobrażałam sobie rozstanie z ukochanym Księdzem Romanem, który w moim życiu był od zawsze, który dyskretnie towarzyszył mi w najtrudniejszych chwilach.
Teraz my – Jego uczniowie i wszyscy, których dotknął w jakikolwiek sposób – winniśmy wypełniać jego testament. Chciał widzieć nas dobrymi, uczciwymi, szczęśliwymi, życzliwymi i uśmiechniętymi. Chciał żebyśmy się szanowali i kochali. Chciał widzieć nasze sukcesy, ale i skromność.
Cóż teraz powiedzieć, kiedy brak słów i łez. Będziemy takimi, jakimi nas ukształtowałeś, jakimi chciałeś nas widzieć. Twoją mądrość i miłość przekazujemy swoim dzieciom często już wnukom, bo tak chciałeś. My i nasze dzieci stajemy się w obliczu tego nagłego, tragicznego rozstania z Tobą gwarantem, że żyć będziesz wiecznie.
Dziękujemy Księże Romanie. Do zobaczenia.
-----------------------------------------------------------------------------
Wspomnienie pochodzi z książki pt. „Był z nami… ks.Roman Indrzejczyk - żoliborski duszpasterz (1986-2010). Wspomnienia…”, Warszawa 2010.