Muniek Staszczyk

Ksiądz Roman odegrał bardzo istotną rolę w moim życiu choć widzieliśmy się tylko kilka razy. Po raz pierwszy w roku 1990 z moją ówczesną dziewczyną, a obecnie żoną Martą, chcieliśmy wziąć ślub kościelny, ale irytowały nas te wszystkie nauki przedmałżeńskie, na które nie mieliśmy specjalnej ochoty. Wtedy jeden z kolegów z kręgów opozycyjnych , Mirek Pęczak (dziś dziennikarz Polityki), powiedział "znam fajnego księdza, który może wam pomóc". No, i poszliśmy do Księdza Romana - dwoje dzieciaków w podartych spodniach z włosami potarganymi na sztorc. Powiedzieliśmy mu, że się kochamy i chcemy wziąć ślub. Odpowiedział, że nie ma problemu.

Podczas pierwszej wizyty u niego zapamiętałem, że miał duży gobelin z wielkim napisem Solidarność, który zobaczyłem znów po 20 latach, kiedy ponownie się spotkaliśmy. To było trzy miesiące przed katastrofą samolotu. Rozmawialiśmy prawie przez trzy godziny o ważnych dla mnie sprawach, bo byłem na zakręcie życiowym. Na końcu, kiedy mnie odprowadzał, stał na schodach na górze, a ja schodziłem na dół i powiedział "będzie dobrze, nie martw się". Po tej rozmowie wiedziałem już, w która stronę iść dalej i myślę, że mam sprzymierzeńca gdzieś tam na górze.