druhna Dorota

Po drugim roku studiów przestałam prowadzić drużynę i działać w harcerstwie. Chciałam jednak przyjechać na obóz, na chwilę, w odwiedziny. Jak co roku zapraszaliśmy Księdza Romana, zapytałam więc, czy mogę się z nim zabrać. Ksiądz przyjeżdżał na jeden dzień, prosiliśmy zazwyczaj, żeby to była sobota, żeby wieczorem odprawił dla nas już niedzielną, polową Mszę Świętą.

Wyruszyliśmy rano, Ksiądz jechał całkiem szybko, miejscami za szybko;) Ja pełniłam funkcję pilota. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. O parafii, o tym jak było kiedyś, a jak jest po przejściu Księdza na emeryturę. O mojej Babci, która przez większą część swojego życia mieszka w parafii Dzieciątka Jezus, będąc przykładną parafianką i wielokrotnie goszcząc Księdza u siebie w domu. O Cioci, która w parafii dorastała i wyjeżdżała z Księdzem Romanem na wakacyjne wyjazdy. O Księdza przygodach, chodzeniu po Alpach, o spotkaniach wielkich tego świata, o historii, o życiu. Ksiądz chętnie opowiadał. Pamiętam, że pytałam też o Polską Radę Chrześcijan i Żydów, której Ksiądz Roman był członkiem. Chcieliśmy na jesieni zrobić u dominikanów spotkanie, taką debatę o wierze, duchowości chrześcijańskiej i żydowskiej – pytałam kogo warto zaprosić, kogo Ksiądz by nam polecił.

Na obóz dotarliśmy dopiero na obiad… Wszystko przez moją zuchwałość. Chciałam pokierować nas krótszą trasą, od strony Jęcznik zamiast od Gromu, przez las. Rok wcześniej wielokrotnie przemierzałam tę drogę z zaopatrzeniowcem obozu, Zygmuntem, gdy woził chorujące na obozie dzieci do lekarza w Szczytnie. Na jednym z leśnych skrzyżowań skręciliśmy w lewo, jak się później okazało – za wcześnie. Droga stawała się coraz bardziej zarośnięta, z coraz większymi korzeniami i nierównościami. A Skoda Księdza Romana miała dość niskie zawieszenie. Dość szybko straciłam swoją pewność co do słuszności drogi, ale miałam nadzieję, że po prostu nie pamiętam tego kawałka… Jechaliśmy więc dalej, aż w końcu droga całkiem się skończyła. Stanęliśmy eleganckim, miejskim samochodem w środku lasu. Wiadomo było, że trzeba zawrócić, ale nie było takie oczywiste, w jaki sposób. Teren był dość nierówny, na domiar złego przy zawracaniu koła zaczęły się ślizgać na już lekko bagnistym podłożu. Czułam się okropnie. Przez moją lekkomyślność samochód mógł utknąć w leśnych ostępach, a my razem z nim. Ale Ksiądz nie zezłościł się na mnie ani trochę, patrzył na całą sytuację z lekkim uśmiechem i zapytaniem co teraz zrobimy. Po dłuższej chwili prób wykręcenia i walki z wilgotnym, ślizgającym się pod kołami mchem udało się! Wróciliśmy tą samą drogą na asfalt i już „po bożemu”, przez Grom, dojechaliśmy do obozu.

Na naszych obozach wspólna modlitwa ograniczała się jedynie do niedzielnej Mszy Świętej i wieczornego, już po ciszy nocnej, śpiewania przez kadrę „Modlitwy harcerskiej”. Samej też ciężko mi było dbać o sprawy ducha, bo dzień obozowy wypełniony jest zawsze po brzegi obowiązkami i aktywnościami, biegnie szybko i trudno się zatrzymać. Dlatego tak cenne były odwiedziny Księdza Romana. Zachwyciło mnie kiedy przed polową Mszą Świętą razem z miejscowym księdzem usiedli na zgrupowaniowych zielonych fotelach i spowiadali… Choć było to zupełnie nieoczekiwane, ustawiła się spora kolejka. Opóźniła się eucharystia, opóźniły się inne punkty programu tego dnia, ale w środku lasu najważniejszy dla wielu dzieci okazał się sakrament pojednania.

W ciągu roku spotykaliśmy się z Księdzem na Mszach za Żywiciela. Bardzo miłe było to, że zawsze do nas podszedł przywitać się i porozmawiać, był ciekawy czym żyjemy, jak się czuje moja Babcia, a jak idzie na studiach. Po wypiciu swojej kawy z kombatantami przysiadał się do harcerzy, pytał co w szczepie, opowiadał o swoich planach i podróżach.

Przed jednym obozem Ksiądz Roman zapytał, czy nie chcielibyśmy wydać śpiewników obozowych. Że ma taką możliwość, więc żebyśmy pozbierali teksty i akordy piosenek, które będziemy chcieli śpiewać. I żeby może jeszcze jakieś rysunki dołożyć? Dwie Kasie z drużyny starszej podjęły się tego wyzwania i tuż przed obozem odebraliśmy od pana Pusiaka ponad 100 śpiewników. Ksiądz upierał się i nie chciał przyjąć zwrotu kosztów – dał nam śpiewniki za darmo. Służyły nam wspaniale, zawierały wszystkie obozowe hity, na każdym ognisku, czy kominku każdy otwierał swój.

Mam jeszcze takie prywatne wspomnienie i wdzięczność dla Księdza… Moja Babcia od jakiegoś czasu nie mogła wychodzić z domu po złamaniu nogi. Zaprosiłam więc Księdza do nas – że może kiedyś, jakby miał chwilę czasu i ochotę to niech nas odwiedzi, bo my w domu siedzimy; że wiem, że ma mnóstwo spraw i obowiązki u prezydenta, więc zapytałam tak niezobowiązująco. A Ksiądz oddzwania… i pyta czy może wpaść dziś o trzynastej! I że tylko niestety bez Pana Jezusa będzie… Wpadł, był ponad godzinę, wypił herbatę, porozmawiał, a moja Babcia cała promieniała.

-----------------------------------------------------------------------------

Wspomnienie pochodzi z książki pt. „Był z nami… ks.Roman Indrzejczyk - żoliborski duszpasterz (1986-2010). Wspomnienia…”, Warszawa 2010.